Piszę wciąż do tych, co ani me, ani be, ani kukuryku. Można nauczyć się szybko angielskiego, naprawdę, ale trzeba porzucić nawyki szkolne i wziąć sprawy w swoje ręce.
Postaram się zademonstrować, co mam na myśli. Nie odmawiam nikogo od chodzenia na kursy, ale według mnie utrwala to w nas przekonanie, że jesteśmy uczniami i ktoś – dobry nauczyciel – powie nam, jak to jest poprawnie. A po tym i tak mamy wątpliwości! A przecież jesteś Panem z wąsami – weź sprawy w swoje ręce.
Po pierwsze, należy pamiętać, że nie jesteśmy w szkole. Nie musimy się uczyć równocześnie słuchania, mówienia, czytania i pisania. Skoncentrujmy się na słuchaniu i mówieniu.
Naszym uniwersytetem jest oczywiście supermarket – no bo musimy jeść! Ale: idźmy sami, bo w grupie nie ma sensu, ćwiczymy tylko nasz polski! I nic wokół nie słyszymy! Postawmy sobie zadanie na każdą wizytę, np:
Dzisiaj zamiast, jak zwykle, powiedzieć: „Hi, how are you?” dodam jeszcze: „Are you busy today?” (Czy dziś dużo klientów?), lub: „What time do you finish today?” (o której ta osoba kończy pracę). Są to standardowe pytania grzecznościowe, do niczego nie zobowiązujące, więc jeżeli nie zrozumiemy odpowiedzi, to nic się nie stało. Jeszcze raz powtarzam, nie jesteśmy w szkole! Nie jest tak, że jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź.
Powyższe jest bardzo ważne, bo przyzwyczajamy się do mówienia automatycznego, słowa same nam będą spływać z ust. Jeżeli nasz akcent jest ciężki, to następnym plusem takich pytań jest to, że osoba obsługująca nas już je słyszała milion razy, więc jest szansa, że nas zrozumie. „Worst case scenario” – w najgorszym przypadku – nie zostaliśmy zrozumiani. Czy świat się zawalił? Nie, następnym razem musimy spróbować jeszcze raz. Ale dlatego lepiej chodzić samemu, bo koledzy to potrafią się niemiłosiernie nabijać (a sami pewnie nie lepsi). Nabijanie niestety odbiera nam pewność siebie, a tego nam bardzo potrzeba!
Przy wejściu do sklepu pytamy ochroniarza: „Where are the eggs, where’s the milk..” itd, kończymy zawsze na „please”.
Dla odważnych: już przy kasie mówimy: „Sorry, I forgot the eggs” i znikamy w poszukiwaniu jaj, zatrzymując kolejkę. Gdy wracamy, zwracamy się do kolejki: „Sorry (about that). Wife (girlfriend) would kill me!” – nie miałbym życia w domu, jakbym zapomniał!
Chodzi o wyrabianie odwagi w mówieniu do ludzi. Bo podobno w Polsce, gdy przychodzi egzamin ustny z angielskiego, to duża część uczniów przynosi świadectwo, że mają jakieś zapalenie migdałków i nie mogą mówić!
Mamy też swoistą „shopping list” – listę z zakupami. To mi przypomina, jak mąż w Polsce znalazł w sklepie porzuconą przez kogoś listę zakupów. Na pierwszy miejscu było: „Wódka”. Od tej pory, kiedykolwiek mąż robi listę zakupów – zawsze na pierwszym miejscu – wódka! Ale nasza lista zakupów –w odwrotnym kierunku. Idziemy z pustą kartką, i naszym zadaniem jest poznać parę nowych słówek z opakowań, puszek czy co jest napisane na półkach sklepowych. Oczywiście, zamiast na kartce, można to zapisać w telefonie, ale raczej proszę zapisać, bo ile razy ludzie mi mówią: „Widziałem takie słówko...”, ale niestety, za mało pamiętają, żeby to odtworzyć. Więc zapisujemy to słówko czy frazę. A potem sprawdzamy w słowniku czy w internecie.
Słówko „z półki” pamięta się lepiej, niż słówko ze słownika. To jest udowodnione – naukowo! Bo pamięć ludzka tak działa, że lepiej pamiętamy miejsca niż coś na kawałku papieru.
A co powiecie na uczenie przez jedzenie! Kupię sobie „apple pie”, „sausage roll”, „steak and kidney pie” – zjem i już wiem, o co chodzi, bo w wielu przypadkach nazwy tych specjałów nie są przetłumaczalne na polski.
A osoby, które kumają – nawet dużo – i tak się mogą uczyć w supermarkecie. Ja na przykład, parę lat temu szukając zabawki dla dziecka uczę się słowa „phat” , nieznanego mi wcześniej. Na małym autku pisze „phat car”. Co to znaczy? „Pretty hot and tempting”, mówi się tak o autach, ale też o dziewczynach.
Wymowa taka sama jak „fat”, tłusty. W dyskotece mówię do atrakcyjnej dziewczyny: „You are fat”. Dziewczyna wpada w panikę i jestem pewna, że już podjęła zobowiązanie, że nie będzie nic jeść przez następne trzy miesiące. Więc mówię do niej: „No. Not that fat! Pi-aitch-ei-ti – you are pretty”.
No I oczywiście, jeżeli jesteście z tych, co wszystko wiedzą – np. w Tesco jest różnica między „double points" a "doubling up". Nie znamy różnicy - bije nas to po kieszeni!!
Czyli - uczymy się szybko podstaw, a potem mamy resztę życia na niuanse. Bo uczymy się on the job - w biegu, w praktyce, a nie w szkole.
Comments
super to jest!
super to jest!