Lądujemy sobie na lotnisku w Stansted i, idąc niekończącym się korytarzem do odprawy paszportowej, mijamy wielokrotnie wywieszone plakaty promujące korzystanie z parkingu na terenie lotniska. W reklamach tych nazwy geograficzne są użyte jako gra słowna (puns). A więc mamy...
..."Oman! (zamiast: O, man!) Airport parking is cheap online!", "Cheap airport parking? Cannes do! (zamiast: can do)", no i taki napis: "Jamaica habit of flying? Now make a habit of parking!" Oczywiście "Jamaica" to gra słowna na: DO YOU MAKE A habit of flying? - Czy masz zwyczaj często latać? To przyzwyczaj się często parkować!
Jest to aluzja do tzw. kawału z brodą i dlatego wywołuje u mnie uśmiech. Wam też się to podoba? Może ktoś się zastanowi, jakim cudem "do you make a..." może brzmieć jak "dżemejke"?
A no może, a to dzięki fenomenowi zwanemu "yod coalescence". Już wyjaśniam: "yod" to nazwa litery "j" po hebrajsku (bo w fonetyce często używa się nazw liter hebrajskich), a "coalescence" to zlanie się spółgłosek w sąsiedztwie dźwięku "j": dj, tj, sj i zj zostają wymawiane jak dż, cz, sz i ż.
Palatalizacja spółgłosek (jak w słowach: pressure, leisure - jest tam potencjalne "jot", porównajmy "presja" po polsku) postępuje w angielskim od 500 lat i bynajmniej nie jest zakończona. Najlepiej na przykładach. Wyciągam swoje słowniki. Jednemu z moich komentatorów już się nie podobało, że cytuję słownik z 1985 roku, a tu będzie jeszcze gorzej. Jednak stare słowniki dają nam obraz języka zastygłego, jak skamielina, w danym roku. Proszę: słownik z 1956 roku - mamy fortune z dwoma wymowami: "-czun" i "-tjun". W słowniku z 1964 roku - mature z wymową "matjuə", a w internecie aż trzy wymowy: "-tuə", "-tjuə" i "-czuə"!
Z tym, że ja mówię o zlaniu się wymowy dwóch wyrazów, co dla Polaków jest chyba tabu? Bo tradycyjna nauka to: słówko-słówko-słówko (tzw. wkuwanie słówek), a niestety w prawdziwej mowie (przynajmniej w angielskim) mówimy nawet nie słówkosłówkosłówko, ale połowę "zjadamy": sówsówsów!
W 1914 roku w satyrycznym magazynie "Punch" ukazał się taki rysunek: Rozmawia dwóch panów:
A: I am a gay straw widower these days. My wife's gone to the West Indies.
B: Jamaica?
A: No, she went of her own accord.
A: Jestem wesołym (tu przestarzałe użycie słowa "gay", obecnie oczywiście znaczy "gej", ale nie o tym dzisiaj) słomianym wdowcem, bo żona wyjechała na Karaiby.
B: Na Jamajkę?
A: Nie, pojechała z własnej woli.
Oczywiście nie ma to żadnego sensu. Ale nabierze go, gdy za "Jamaica" podstawimy "Did you make her?" (Czy ją zmusiłeś?).
Zaraz też ktoś napisał w prasie szkockiej: "Cóż to za angielszczyzna!" Czyli narzekali już w 1914 roku.
Od tego czasu upłynęło prawie sto lat i asymilacja z "j", czyli dalsze (zastraszające) postępy w angielskim okolic Londynu. Szczególnie u ludzi młodych.
Pamiętamy z poprzedniego artykułu, że "do you" występuje też w formie nieakcentowanej, więc samogłoski są słabiutkie, a "d" i "j" zlewają się.
I to nam tłumaczy zlepek:
1. do you make a... - "dżə MEJ kə"
2. did you make her - "(di)dże MEJ kə"
3. Jamaica - "dżə MEJ kə"
Identyczna wymowa wszystkich trzech. Piosenka Led Zeppelin z 1973 roku "D'yer Mak'er" to aluzja do tej zbieżności wymowy.
I to jest druga część łamigłówki, jak dojść z "do you" do "dż":
1. Klityzacja (czy można tak powiedzieć?), czyli utrata własnego akcentu zarówno w "do" jak i w "you" i zanik obu samogłosek.
2. Zlanie się dźwięków "d" i "j" w "dż" ("yod coalescence" - i nie, na UJ tego nie uczyli, może teraz uczą?)
Czyli po angielsku mamy wybór, jak powiedzieć "do you" i to w ramach jednego akcentu! Pierwsze trzy z poprzedniego artykułu, ale powtarzam:
1. du: ju:
2. du ju
3. dju
4. djə - w pisowni: "d'ya" jak np. w piosence Roda Stewarta "D'ya think I'm sexy"
5. dżə - wyższa szkoła jazdy! Mowa - jedni powiedzą - leniwa, inni - naturalna.
"Zjadamy" i palatalizujemy głoski, a znaczenie się nie zmienia, wszystkie znaczą "czy ty".
A po co tak skracać? Żeby nie brzmieć aż tak po cudzoziemsku, na przykład?